Wywiad z p. Zygfrydem Kuchtą, trenerem, nauczycielem akademickim, najlepszym obrońcą w historii polskiej piłki ręcznej, brązowym medalistą olimpijskim z Montrealu (1976), trenerem „brązowej” drużyny polskiej z MŚ w Dortmundzie (1982).

Dzień dobry. Jak zaczęła się Pana przygoda ze sportem?

Od zajęć w szkole podstawowej i średniej. Dalszym skutkiem była namowa nauczyciela wychowania fizycznego do uczestnictwa w zajęciach koszykówki w MKS MDK Łódź i tak już dalej się potoczyło.

Na początku swej sportowej kariery grał Pan w Koszykówkę. Grał Pan m.in. w Widzewie Łódź i AZS AWF Warszawa. Jak wspomina Pan tamten okres?

Zawsze do okresu młodości wraca się lub powinno się wracać z przyjemnością. Zacząłem uprawiać sport dość późno, bo w 16-tym roku życia, a potem kariera potoczyła się już prawidłowo. Początek to jak wspominałem  MKS MDK Łódź (międzyszkolny klub), potem II ligowy Widzew Łódź a dalej pierwszoligowy AZS AWF Warszawa. Oprócz rozwijania swojej osobowości i kariery sportowej poznawałem wielu ludzi, nowe środowiska, uczyłem się życia z dala od domu, jak dokonywać właściwych wyborów.

Co sprawiło, że po 7 latach gry w koszykówkę zmienił Pan dyscyplinę na piłkę ręczną?

Z piłką ręczną miałem wcześniej do czynienia m.in. w rozgrywkach szkolnych zdobyłem II miejsce w mistrzostwach Łodzi szkół średnich i potem na AWF. Jednak główną przyczyną było to, że trener koszykówki AZS AWF stawiał bardziej na zawodników z Warszawy (czego nie mam mu za złe ponieważ budował zespół na dłuższy okres czasu). Poza tym na zajęciach z piłki ręcznej wykazywałem predyspozycje do tej dyscypliny i byłem namawiany przez prowadzących do spróbowania swych sił w piłce ręcznej.

Jak wyglądały Pana początki gry w piłkę ręczną?

Ciężko było przestawić się z gry bezkontaktowej, jaką była w końcu lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku koszykówka, na grę w pełni kontaktową. Zwłaszcza na pozycji obrotowego, na której to pozycji grałem od początku, gdzie kontakt z rywalem jest największy. Bardzo dobrze dawałem sobie radę w obronie, którą wyniosłem z koszykówki i w całej karierze ten element był moją silną bronią.

Zdobywał Pan medale Mistrzostw Polski ze Spójnią Gdańsk oraz Anilaną Łódź. Jak wspomina Pan te osiągnięcia?

Dwa razy Mistrzostwo Polski ze Spójnią Gdańsk, raz z Anilaną Łódź (jako grający trener) – wszystkie te tytuły cieszyły prawie tak samo. Może trochę inaczej z Anilaną, gdzie występowałem w podwójnej roli. Do Spójni przyszedłem po sezonie, w którym zdobyła MP, w Anilanie dochodziliśmy do tego tytułu. W czasie pobytu w Gdańsku założyłem rodzinę (żona zawodniczka AZS i Spójni Gdańsk w koszykówce) i gdyby była możliwość otrzymania tam mieszkania to z pewnością bym się z Trójmiasta nie ruszył.

W swej bogatej karierze był Pan również m.in. grającym trenerem w Austrii co również zaowocowało medalami w rozgrywkach. Jak udało się osiągnąć te wyniki i czy trudno było Panu łączyć funkcję trenera i zawodnika?

Osiąganie wyników jest podobne w Polsce, Austrii, Niemczech itd. Wszędzie trzeba spełnić określone warunki. Jeśli idzie o łączenie funkcji to nie jest to łatwe. Aby być wiarygodnym trenerem trzeba być dobrem zawodnikiem i popełniać możliwie mało błędów. Poza tym oprócz prowadzenia zespołu trzeba się również skupić na własnej grze. Wiele razy tak się zdarzało, że obserwowałem co robią zawodnicy i w związku z tym sam byłem mniej skuteczny. Łatwiej w takiej sytuacji jest prowadzić zespół z pozycji bramkarza.

Był Pan wielokrotnym reprezentantem kraju. Co Pan czuł podczas pierwszego meczu jako reprezentant i czy to uczucie zmieniało się wraz z zwiększaniem doświadczenia w kadrze?

Było to czterdzieści lat temu, zbyt długo by tłumaczyć dlaczego akurat reagowałem z początku swej kariery jak i przy końcu tak samo. Pewne wartości takie jak REPREZENTANT, HYMN, ORZEŁEK nie powinny się zmieniać a odczucia są zależne od osobowości, wartości którymi się kierujemy.

Na Igrzyskach w Montrealu był Pan w ekipie, która zdobyła brązowy medal. Jak oceni Pan to osiągnięcie z dzisiejszej perspektywy?

Podobnie jak większość, którzy oceniają tego rodzaju osiągnięcia od czasów starożytnych do chwili obecnej. Perspektywa spojrzenia nie nanosi tutaj poprawek, zarówno wtedy jak i teraz cieszyłbym się tak samo. W reakcjach emocjonalnych zmienia się znacznie mniej niż na przykład w komercji. W tamtych czasach za brązowy medal otrzymałem 500 dolarów kanadyjskich. Nie mówię tego z żalem, bo takie były wówczas realia a inne są obecnie. Jedno mogę powiedzieć, że gdybym  miał powtórzyć to czego dokonałem z kolegami wtedy zrobiłbym też na starych zasadach. Zarówno wtedy jak i teraz nie ma darmowego rozdawania medali, w jego wnętrzu tkwi ogrom pracy i wysiłku. Wpływa na to zespół czynników, który musi zadziałać. Mieliśmy utalentowaną grupę zawodników, która, przy pomocy trenerów i zapewnieniu organizacji i środków przez Związek i Ministerstwo Sportu, wykorzystała swoją szansę.

W bogatej karierze był Pan również trenerem Reprezentacji Polski. W 1982r. zdobyliście brązowy medal na Mistrzostwach Świata w Niemczech. Jakie Pana zdaniem czynniki wpłynęły na wywalczenie przez ekipę medalu oraz jak odebrał Pan zdobycie tego medalu?

W dochodzeniu do sukcesu sportowego schematy są identyczne nie będę się więc powtarzał. Umiejętnością jest stworzyć warunki, ale jeszcze trudniejsze odpowiednio je wykorzystać. Trener Reprezentacji Polski w obecnych czasach to głównie selekcjoner.  W czasach gdy ja byłem trenerem, zgrupowania trwały tyle, że można było kształtować formę (obecnie można ją tylko poprawiać). Jeśli idzie  o osobiste odczucia medal ten dał mi wiele satysfakcji z tego, że nie tylko jako zawodnik, ale też jako trener zdobyłem medal. Niestety wywalczony z tym medalem awans do IO w Los Angeles 1984 roku z wiadomych powodów nie doszedł do skutku.

Wiemy, że prywatnie jest Pan bardzo miłym, uprzejmym i bardzo spokojnym człowiekiem. Jaki jest Pan jako trener i czego Pan oczekuje od swoich podopiecznych?

Wystawiono mi tutaj piękną laurkę (może dlatego że odpowiadam na te pytania w Dniu Dziadka). Jednak jako trener powinno się być skuteczniejszym, co nie przeszkadza, aby nie zmieniać swojej osobowości. Staram się oczekiwać od zespołu poruszania się wokół wspólnie ustalonych wartości. To jest dla mnie główna zasada, gdy następuje rozdźwięk i działania nie zmierzają w tym samym kierunku kończę współpracę. Współpraca z ludźmi to umiejętność kompromisów także i w sporcie, jednak z decydującym głosem trenera. Nie jestem trenerem despotą, co mogę jeszcze powiedzieć? – chcę aby wszystkie moje działania miały ludzką twarz.

Jak przeżywa Pan porażki i sukcesy swoich ekip?

Zarówno sukcesy jak i porażki przeżywam oczywiście z różnym ładunkiem emocjonalnym. Jeśli poważnie podchodzisz do tego co robisz to na każdym szczeblu występuje stres i przeżycia. Oczywiście po sukcesie nie potrzeba zbyt dużo czasu, aby wrócić do równowagi. Gorzej jest z porażkami, które dłużej „trzymają”. Napięcia emocjonalne powodują, że dopiero po rozegranych zawodach odczuwa się zmęczenie, gdy już emocje odpadną.

Jest Pan również nauczycielem akademickim. Jak ocenia Pan współpracę z dzisiejszą młodzieżą?

Uważam, że mam szczęście mogąc poruszać się cały czas wśród młodzieży. Wydaje się, iż obecnie młodzieży jest znacznie trudniej niż za moich młodych lat. Jest mniej spontaniczności w działaniu, wszechwładna moc pieniądza kształtuje postawy, w wielu przypadkach chęć dojścia do celu najmniejszym wysiłkiem. Są jednak również postawy budujące i naszym zadaniem jest je wyeksponować. W swoich działaniach staram się być przyjacielski i pomocny. Poważnym problemem nauczyciela wychowania fizycznego jest zjawisko omijania tego typu zajęć przez zwolnienia lekarskie (zjawisko wyniesione ze szkoły średniej). Pragniemy znaleźć zrozumienie, iż prawidłowo ukształtowany młody człowiek to zarówno jego głowa jak i ciało.

Czym jest dla Pana sport?

Obecnie mogę powiedzieć jako dziedzina życia będąca mocno w kręgu mojego zainteresowania, a wcześniej jako sposób na życie, czynnik  kształtujący postawy życiowe, warunki ekonomiczne, które przydały się w życiu pozasportowym. W dalszym ciągu muszę dać organizmowi pewną dawkę dodatkowej adrenaliny, aby móc normalnie funkcjonować. To, że na zewnątrz nie ma oznak jej działania nie znaczy, że w środku nic się nie dzieje.

Nasz Klub, SKF KS Poznań, założony został niecały rok temu i jest dopiero na początku swej sportowej drogi. Jak oceni Pan ideę powstania naszego Klubu?

Oczywiście należy popierać tego rodzaju inicjatywy. Jednak na samym początku trzeba określić, czy poruszamy się w kręgu zabawowym, czy ciążymy ku wyczynowi. To samookreślenie się będzie determinowało Wasze dalsze działania. To, że założony jest przez pasjonatów, to dodatkowy plus, gdyż na takich opierał się i opiera w dużej mierze sport. Młodość może wnieść wiele, lecz nie odcinajcie się od osób doświadczonych, które swoją radą mogą wiele pomóc chociażby po to, aby nie popełniać tych samych błędów.

Czy ze swego bogatego doświadczenia zawodniczo-trenerskiego mógłby Pan udzielić nam kilku rad W temacie: Czym należy kierować się przy budowie dobrej i silnej ekipy sportowej?

Każdy element jest ważny!
W celu integracji grupy na początku wszyscy powinni trochę zajmować się sprawami, które nie są im przypisywane, potem jednak dążyć do:
– stworzenia kadry zawodniczej i perspektywy jej odnawiania (szkolenie oparte o szkoły);
– stworzenia grupy szkoleniowej (trener główny i pomocnicy do szkolenia zaplecza);
– stworzenia grupy organizacyjnej (zarząd z rozpisaniem na zadania jakie są realizowane);
– ustalenia zdrowych zasad wspólnego działania wszystkich grup;
– wytworzenia atmosfery wspólnego celu;
– integracji grupy ze środowiskiem;
– samokontroli w grupie wynikającej z przyjętych wspólnych zasad działania.

Właśnie trwają kolejne Mistrzostwa Świata w piłce ręcznej, na której Polacy będą bronić tytułu wicemistrzów. Jakie widzi Pan szanse na powtórzenie tego wielkiego sukcesu, a może nawet na coś więcej…?

Gdy piszę te słowa jesteśmy po trzech meczach grupowych z Algierią, Rosją i Macedonią. Chciałbym aby było inaczej, muszę jednak powiedzieć, że gdy w pewnych elementach gra nasza nie ulegnie zmianie to nie mamy szans na medal.
Co Pana zdaniem zadecydowało, że zdobyty 2 lata temu srebrny medal nie przełożył się na modę na piłkę ręczną wśród młodzieży, mediów tak jak miało to miejsce w przypadku siatkówki?

Zdecydowanie trudniej jest trafić z piłką ręczną do młodzieży, od momentu gdy stała się dyscypliną tylko halową. Bardzo mało szkół ma salę o wymiarach do piłki ręcznej. Nawet wiele klubów ligowych rozgrywa mecze w obiektach, gdzie trudno o normalne warunki. Poza tym, aby zorganizować mini grę na przykład w siatkówkę nie potrzeba zbyt wiele. Oprócz tego siatkówka trafiła z odpowiednią grupą ludzi we właściwym czasie na zapotrzebowanie społeczne. „Zrozumienie ruchowe” siatkówki i koszykówki jest dla kibica znacznie łatwiejsze, bo poprzez edukację w szkole podstawowej i średniej zetknął
się z tymi dyscyplinami.

Piłka ręczna to dyscyplina bardzo widowiskowa, np. w Niemczech przyciągająca na trybuny olbrzymie rzesze fanów. Dlaczego w Polsce klubom tak trudno zaistnieć w sportowej świadomości szerokiej grupy kibiców?

Odpowiedź na to pytanie ma również związek z tym co napisałem w odpowiedzi na poprzednie pytanie. W Niemczech jest ogromna tradycja w tej dyscyplinie sportu. Obecnie kibicowi trzeba stworzyć warunki do oglądania meczu, ale powolnymi krokami zaczynamy się do tego zbliżać. Hale sportowe w Kielcach, Głogowie, Elblągu, że tylko o tych wspomnę. Mecz sportowy musi mieć odpowiednią oprawę, a jego zabezpieczenie ma dawać gwarancję na właściwe ukierunkowanie dopingu sportowego. Ilość kibiców na meczach Reprezentacji i chociażby na meczach ligowych w Kielcach są przykładami, że nie jest tak do końca, iż nie istniejemy w świadomości kibiców.

Co raz częściej mówi się o budowie w Kielcach drużyny, która ma się stać wizytówką polskiej piłki ręcznej w Europie. Jakie widzi Pan perspektywy dla zespołu prowadzonego przez Bogdana Wentę?

Chyba pytanie w swej pierwszej części nie jest zbyt dobrze sformułowane. Powiedziałbym, że działania w Kielcach mają za cel, aby klub ten pełniej zaistniał na mapie klubowej Europy. Budowanie zespołu jest procesem ciągłym, który to proces nie dał ludziom decydującym o jego kształcie satysfakcji z osiągniętego wyników. Następuje teraz znaczne przewartościowanie działań (czytaj znaczne zaangażowanie środków w zaangażowanie trenera i zagranicznych zawodników). Prezes Vive zaczął od dobrej strony, czyli trenera i wokół niego budowanie drużyny. Trzymam kciuki, aby mu starczyło cierpliwości, a wydane środki poszły według jego uznania. Mam cichą nadzieję, że działania kieleckie zmobilizują inne ośrodki do działań (Wisła Płock także podjęła nowe wyzwania), ale jednocześnie nie umknie nam uwadze prawidłowe szkolenie od podstaw, aby i polscy zawodnicy mogli ze skutkiem rywalizować z obcokrajowcami.

Czego należy życzyć Panu na rok 2009?

Szczęścia, bo jest to bardzo pojemne hasło i można wszystko tam zmieścić.

Na zakończenie pozdrawiam wszystkich czytelników tej strony i inicjatorów wywiadu. Wiele tematów zostało jakby otworzonych, a doprowadzenie ich do końca wymagałoby więcej czasu i miejsca.

Pozdrawiam

Z. Kuchta

By admin