Witam. Czy może Pan przedstawić się naszym czytelnikom?

M.F: Nazywam się Mariusz FRĄCKOWIAK, mam 46 lat, żonę Małgorzatę (polonistka w VI LO), córkę Martynę (14 lat) i Aleksandrę (4 lata), mieszkam na Świerczewie (Dębiec), prowadzę własną działalność gospodarczą związaną z public relations oraz tzw. show-biznesem i jestem przewodniczącym Komisji Organizacyjnej Wydziału Sędziowskiego WZPS.

Jak zaczęła się Pańska przygoda ze sportem?

M.F: Od dzieciństwa towarzyszy mi siatkówka. Jej filozofii i tajników gry uczył mnie ojciec – założyciel i zawodnik Miejskiej Ligi Siatkówki w Bolkowie (gdzie się urodziłem), który kibicował mi później m.in. podczas zdobywania Mistrzostwa Województwa Jeleniogórskiego Szkół Średnich i meczów w profesjonalnym zespole ligowym. Kontuzja kolan oderwała mnie niestety dość szybko od gry, ale na szczęście nie od siatkówki. Po zamieszkaniu w Poznaniu zdobyłem uprawnienia sędziowskie, dzięki czemu miałem możliwość znalezienia się w obsadach sędziowskich m.in. na meczach Ligi Światowej w Poznaniu (z Japonią i Egiptem), na kilku turniejach finałowych o Puchar Polski Kobiet i Mężczyzn oraz zawodach ekstraklasy kobiet. Jednocześnie zająłem się pracą spikera na różnego rodzaju konferencjach prasowych, imprezach miejskich, firmowych i sportowych, będąc np. komentatorem wyścigów kolarskich, zawodów lekkoatletycznych, meczów piłkarskich, siatkarskich, piłki ręcznej i koszykówki.

Mariusz Frąckowiak jest animatorem sportu, sędzią siatkarskim, konferansjerem i nie tylko. Jak odnajduje się Pan w tych wszystkich zajęciach?

M.F: Nie jest to łatwe, ale póki co daję radę. Najważniejsze w życiu jest robienie czegoś, co sprawia przyjemność. Lubię kontakty z ludźmi, poznawanie nowych osób, przebywanie w ich towarzystwie, bycie w centrum ważnych wydarzeń oraz realizowanie wyzwań i marzeń, jakim było np. założenie w 1990 roku i kierowanie redakcją „W MiG” – pierwszej prywatnej gazety lokalnej w woj. jeleniogórskim, nagrodzonej zresztą przez Instytut na Rzecz Demokracji w Europie Wschodniej. Liczą się chęci – jedyną przeszkodą w tych działaniach może być brak czasu lub pieniędzy. Natomiast nigdy nie zabieram się za coś, na czym się nie znam. Dlatego do tej pory nie przepracowałem żadnego dnia z konieczności.


Jakie cechy w pańskim odczuciu powinien posiadać dobry sędzia siatkarski?

M.F: Każdy sędzia, nie tylko siatkarski powinien być przede wszystkim uczciwy i sprawiedliwy. Wszyscy popełniają błędy, ale sędzia nie może ich robić celowo, sprzyjając komukolwiek, bez względu na to, jakie konsekwencje poniesie nie poddając się np. czyjejś presji. Dobry arbiter jest na bieżąco z przepisami, ma dobry refleks i kontakt z pozostałymi członkami obsady sędziowskiej. Kultura osobista, wcześniejsze doświadczenie związane ze sportem i interesowanie się nim też na pewno ułatwiają zostanie cenionym sędzią.

Jak pracuje się w dzisiejszych czasach z młodzieżą i dla młodzieży i czym jest dla Pana praca z młodymi ludźmi?

M.F: Nie zawsze jest łatwo, ale warto to robić. Mam kontakt z dziećmi i młodzieżą w różnym wieku. W latach 2003-2006 byłem Przewodniczącym Rady Rodziców Szkoły Podstawowej nr 1 w Puszczykowie w której uczyła się moja starsza córka. Wraz z innymi rodzicami założyłem pierwszy i jedyny dotąd w kraju Fan Klubu Reprezentacji Artystów Polskich w piłce nożnej, dzięki czemu dzieci jeździły z nami na jej mecze np. z Reprezentacją Świata Skoczków Narciarskich pod wodzą Adama Małysza w Chorzowie i Krakowie oraz do Ustki na turniej piłki plażowej zorganizowany przez Tomasza Iwana. Uczniowie byli też ważnymi uczestnikami spotkań z gwiazdami polskiej telewizji, estrady i filmu, które przyjeżdżały do Puszczykowa specjalnie do nich. Dzięki temu zamiast siedzieć przy „kompach”, dzieciaki np. szukały w gazetach i książkach informacji o swoich idolach. W 2009 r. zostałem szefem RR Gimnazjum nr 1 i z poparciem innych rodziców założyłem z kolei Klub Olimpijczyka. Teraz na spotkania z młodzieżą przyjeżdżają do Puszczykowa sławy polskiego sportu, dzięki czemu być może ktoś z gimnazjalistów zarazi się sportem przez duże „S”. Od wielu lat sędziuję też mecze szkolnych lig siatkarskich, traktując to jako wyzwanie. Lubię pomagać młodym ludziom, uczyć ich „życia” i być dla nich „starszym kumplem”, bo jak mały Jaś czegoś nie zapamięta, to duży Jan już się tego nie nauczy…

Jak oceni Pan poziom siatkówki w Wielkopolsce i samym Poznaniu?

M.F: Na razie jest gorzej niż kilka lat wcześniej. Kiedyś w ekstraklasie kobiet rządziła Piła, Kalisz i Poznań, silny był Złotów, Gostyń, Chodzież, w I lidze panów grały zespoły z Poznania i Piły. Wycofanie się wielu firm ze sponsorowania siatkówki spowodowało, że drużyny z Wielkopolski póki co nie odgrywają znaczącej roli w rozgrywkach seniorskich. Na szczęście pieniądze nie pełnią aż takiej ważnej roli w rywalizacji juniorów, kadetek czy młodzików, dlatego tutaj z poziomem w skali kraju jest o wiele lepiej, nie widać aż takiej różnicy w wyszkoleniu naszych zawodników i siatkarzy z innych województw. Cieszy, że np. w Poznaniu działa kilka klubów stawiających na młodzież, mam nadzieję, że za kilka lat „będzie z tego chleb”.

Na imprezach sportowych i nie tylko ma Pan do czynienia z kibicami i uczestnikami tych wydarzeń. Czy trudno jest zachęcić ludzi do zabawy lub dopingu sportowego?

M.F: Z tym bywa różnie. Dużo zależy od rodzaju imprezy i jej miejsca – im ważniejsza ranga eventu i mniejsza miejscowość, tym jest łatwiej. Najlepiej do tej pory współpracowało mi się z kibicami siatkówki plażowej. Przez 4 lata byłem spikerem-wodzirejem podczas turniejów „Simplus Cup” i Grand Prix o Mistrzostwo Polski Kobiet w nadmorskich i mazurskich kurortach, a ostatnie 2 lata także na „Plaży Gotyku” w Toruniu – na takie turnieje większość kibiców przychodzi właśnie po to, aby się wspólnie pobawić, porobić „fale”, powydawać „odgłosy paszczowo-gardłowe” i  poużywać do dopingu swoich kończyn górnych. Podobnie jest, gdy są jakieś wydarzenia z udziałem polskich reprezentacji – nie zapomnę np. prowadzenia na zlecenie „Plusa” wspólnego oglądania na telebimie w 2006 r. finału Mistrzostw Świata z Brazylią w Siatkówce Mężczyzn w Starym Browarze, finału Mistrzostw Europy w 2009 r. na Starym Rynku w Poznaniu a zaraz potem spotkania kibiców ze „Złotopolskimi” Mistrzami pod PKiN w Warszawie – za każdym razem 2-3 tys. kibiców „jadło mi z ręki”, sterowałem nimi jak chciałem. Miło wspominam też kontakt z publicznością podczas ogólnopolskiej inauguracji rozgrywek PlusLigi Kobiet we wrocławskiej hali „Orbita” w 2008 roku, z widzami Superpucharu Polski i VI międzynarodowego turnieju „Szamotuły Cup” oraz z kibicami II-ligowego „Krispolu” Września – w tych miastach ludzie wiedzą na czym polega doping. Na razie najtrudniej pracowało mi się na meczach piłki ręcznej i siatkówki w Poznaniu oraz Murowanej Goślinie – część widzów halę sportową traktuje jak salę kinową lub teatralną, biernie przyglądając się widowisku…

Co Pana zdaniem decyduje o dobrej imprezie sportowej?

M.F: Najważniejsi są sportowcy – im lepsi, tym lepiej dla imprezy, bo zainteresują się nią media, a za ich pośrednictwem – drugi najważniejszy uczestnik zawodów – kibice. Później dla jednych i drugich trzeba zapewnić dobre warunki, tj. odpowiednie miejsce i czas imprezy, atrakcyjne nagrody, profesjonalne nagłośnienie, prowadzenie i scenografię, odpowiednie zaplecze (np. dojazd, parking, stoiska gastronomiczno-handlowe), działania towarzyszące (pokazy artystyczne, konkursy). Warto zapraszać na imprezy dobrych sędziów, dziennikarzy i ważnych gości specjalnych, bo oni też podnoszą prestiż takiego wydarzenia. Znam się na tym trochę, bo m.in. tym się właśnie zajmuje moja Agencja Public Relations.

Klub SKF KS Poznań istnieje ponad trzy lata. Jak z posiadanej przez siebie wiedzy oceni Pan pojawienie się na sportowej mapie Poznania naszego klubu i późniejszą jego działalność? Czy inicjatywa powołania klubu SKF do życia znalazła swoje miejsce i czy młodzi ludzie mogą prawidłowo prowadzić działalność klubu sportowego?

M.F: Cieszę się, że w Poznaniu pojawił się kolejny klub siatkarski z ambicjami i pomysłami na promowanie swojej działalności. Wielu ludzi z branży których znam wprost twierdzi, że gdyby Wasze zawodniczki tak grały, jak Klub prowadzi swój „pijar”, to bylibyście już dawno przynajmniej najlepsi w Poznaniu. Widać, że działacze i trenerzy mają energię, zapał i chęci, a więc wszystko co potrzebne jest do osiągania sukcesów. Trzeba naturalnie cały czas doskonalić swój warsztat trenerski i nabywać doświadczenia, a wyniki z pewnością przyjdą.

Jest Pan człowiekiem znanym i cenionym w świecie sportu i nie tylko. Czy rozpoznawalność pomaga Panu w dalszej działalności?

M.F: Nie przesadzajmy z tą popularnością, chociaż faktycznie poprzez moją wieloletnią działalność w różnych dziedzinach sporo ludzi mnie zna. Prawie 30 lat mieszkałem w sześciotysięcznym Bolkowie na Dolnym Śląsku i tam faktycznie byłem znany, najpierw jako sportowiec, później jako dziennikarz, działacz społeczny i przedsiębiorca. W Poznaniu na swoją „popularność” musiałem pracować od nowa, poza rodziną żony nie znałem nikogo, zaczynałem „karierę” jako ochroniarz bankowy… Ale później była 4-letnia praca w dużej agencji reklamowej GP&D obsługującej m.in. koncern paliwowy ARAL, zdobywanie doświadczenia w dziedzinie public relations i w końcu – w 1999 r. otworzenie własnej agencji PR oraz impresariatu artystycznego IMAGE. To dopiero pozwoliło mi zaistnieć bardziej w świadomości wielu ludzi i firm, podobnie zresztą jak decyzja o zostaniu sędzią siatkarskim. Rozpoznawalność z jednej strony ułatwia mi nawiązywanie różnych kontaktów, ale z drugiej strony trochę przeszkadza, bo człowiek jest bardziej obserwowany i stawia mu się chyba trochę wyższe wymagania niż innym, zwanym humorystycznie „inkoguto”…

Mariusz Frąckowiak to nie tylko człowiek czynu, ale i również osoba prywatna. Jaki jest Pan prywatnie? Co lubi Pan robić w czasie wolnym?

M.F: Jestem zodiakalnym bliźniakiem, potrafię mieć dwie osobowości. Będąc na zewnątrz tzw. duszą towarzystwa, człowiekiem „do tańca i różańca” – w domu cenię ciszę i spokój, bardzo lubię przebywać z rodziną, uwielbiam zwłaszcza zabawy z młodszą córką! Staram się uprawiać sport – różne gry zespołowe, tenis, rower, windsurfing i żeglarstwo latem, a narty, bieganie i pływanie zimą, ale niestety coraz częściej nie starcza na to zdrowia, czasu lub pieniędzy… Lubię też skosić trawę w ogródku i pooglądać w TV programy sportowe, przyrodnicze, filmy komediowe i audycje polityczne, bo coraz bardziej mnie to „rajcuje”. Lubię też chodzić na koncerty muzyczne, podróżować i zwiedzać ciekawe miejsca w kraju i za granicą, chciałbym w końcu pojechać na Igrzyska Olimpijskie – stąd pomysł założenia w Puszczykowie Klubu Olimpijczyka i plany wyjazdu za rok do Londynu.

Jak przygotowuje się Pan do prowadzenia zawodów sportowych czy innego rodzaju imprez ? Jak przeżywa Pan swoje sukcesy i porażki na tym polu działalności?

M.F: Do każdego eventu trzeba przygotować się inaczej. Głównie jest to korzystanie z Internetu i zbieranie godzinami potrzebnych informacji na temat imprezy, jej bohaterów, sponsorów itp. Kiedy np. w 2006 r. prowadziłem 50 koncertów „Sportowego Lata” w nadmorskim Dziwnowie z udziałem gwiazd polskiego sportu i estrady (razem m.in. z red. A. Szulcem, olimpijczykami M. Łbikiem i M. Sypniewskim) przejrzałem w komputerze wszystkie strony na temat artystów i innych zaproszonych tam gości. Kiedy spikerowałem zawody kolarskie lub lekkoatletyczne (wielu uczestników) też nie było łatwo się przygotować, tusz w drukarce skończył się nie raz… Przed meczami siatkarskimi też jest sporo pracy ze zdobyciem wiedzy na temat poszczególnych graczy i drużyn, ale tu na szczęście często pomagają wcześniejsze notatki z lat poprzednich. Przy „plażówce” dochodzi jeszcze pisanie humorystycznych tekstów, którymi można w przerwach między meczami rozbawiać widzów, a przy eventach firmowych lub miejskich wymyślanie konkursów i zabaw dla gości. Staram się mieć dystans do tego co robię i nie podniecać się ani pochwałami, ani krytyką. Póki co, tej ostatniej jest niewiele, więc mam nadzieję, że Klienci nadal chętnie będą mi powierzać prowadzenie swoich imprez, tym bardziej, że jestem niedrogi…

Jak odbiera Pan różnicę pomiędzy siatkówką halową a plażową? Które z zawodów w ocenie sędziego są prostsze w prowadzeniu?

M.F: Muszę przyznać, że żadna z wcześniej wymienionych działalności nie daje mi tyle satysfakcji i zadowolenia co praca spikera podczas zawodów siatkówki plażowej, zwłaszcza w wykonaniu Pań. „Plażówka” jest dla mnie bardziej emocjonującą i dynamiczną grą od tej na parkietach. Zawodniczki muszą być bardzo uniwersalne i grać świetnie we wszystkich elementach – zagrywką, przyjęciem, atakiem, blokiem i wystawą – nie ma specjalizacji jak na hali. Olbrzymie znaczenie ma także inteligencja połączona ze sprytem (ataki z pierwszej lub drugiej piłki) i zgranie danej pary, które przynosi rezultaty tylko w połączeniu z realizacją wcześniej ustalonej taktyki gry. Ważny, nie chyba tylko dla mnie, jest także element estetyki tej dyscypliny, potęgowany atrakcyjnym wyglądem siatkarek. Nie można też oczywiście pominąć atmosfery, jaka panuje na trybunach – wyluzowani, uśmiechnięci kibice, siedzący często w strojach kąpielowych i opalający się w promieniach słońca – jednym słowem połączenie przyjemnego z pożytecznym! Dlatego tak chętnie już od 5 lat przyjmuję zaproszenia do prowadzenia tych imprez w charakterze spikera lub ew. sędziego. Bezpośredni kontakt z najlepszymi polskimi siatkarkami plażowymi, ich trenerami, sędziami, ekipą techniczną, a przede wszystkim ze świetną publicznością jest właśnie tym, o czym chyba marzy każdy komentator sportowy i fan siatkówki, a za takiego się właśnie uważam. Sędziowanie „plażówki” moim zdaniem jest i prostsze, i przyjemniejsze, a na pewno oszczędniejsze w ruchach sędziowskich, bo rzadko wykonuje się tzw. drugą sygnalizację, tj. za co przyznany został punkt (piłka w boisku, autowa, dotknięta) – ma to miejsce tylko w tzw. wątpliwych sytuacjach (np. minimalny aut lub blok).

W dniach 17/18 września w Poznaniu klub SKF KS Poznań będzie gospodarzem turnieju pod nazwą „III Ogólnopolski Turniej Otwarcia Sezonu w Piłce Siatkowej Kobiet”. Tym razem na zaproszenie klubu SKF do Poznania przyjadą kluby drugoligowe oraz młodzieżowi uczestnicy ćwierćfinałów Mistrzostw Polski. Czy uważa Pan, że ta impreza może być ciekawa dla poznańskich kibiców?

M.F: Na pewno tak, dlatego już teraz gratuluję pomysłu, zaangażowania i wytrwałości, bo sam organizując takie imprezy, wiem, że nie jest to łatwe. Cieszę się, że z roku na rok Wasz turniej się rozwija i przyjeżdżają w nim grać coraz lepsze drużyny. Takich imprez w Poznaniu na pewno brakuje kibicom siatkarskim, więc chwała Wam za to, że nadal chcecie to robić. Tylko tak można podnosić poziom siatkówki w Poznaniu oraz swoich klubowych zawodniczek – na pewno to kiedyś zaprocentuje.

Klub SKF dwa razy z okazji jubileuszu powstania organizował towarzyskie spotkania z sędziami WZPS. Jak oceni Pan tą inicjatywę oraz atmosferę tych spotkań?

M.F: Za pierwszym razem była to dla nas niespodzianka, za drugim – bardzo liczyliśmy na Wasze zaproszenie, bo atmosfera na tych meczach jest po prostu fajna, a poza tym chcieliśmy rewanżu za remis… Gra się z uśmiechem na twarzy, chociaż wbrew pozorom wynik też się liczy. Szkoda tylko, że na te mecze przychodzi mało kibiców. W tym roku udało nam się Was pokonać, ale na pocieszenie powiem, że reprezentacja WZPS, która wygrała z Waszą drużyną niedawno na III Mistrzostwach Polski Sędziów w halowej piłce siatkowej w Ostrowcu Świętokrzyskim po raz drugi z rzędu wywalczyła brązowe medale. A zatem nie tylko potrafimy dobrze sędziować, ale znamy się także na grze. Za rok znowu chętnie z Wami pogramy!

Serdecznie dziękuje za rozmowę, życzę dalszych sukcesów w karierze zawodowej i serdecznie zapraszam na spotkania z udziałem zawodniczek SKF KS Poznań.